Nie pamiętam kiedy ostatni raz gdzieś wyjeżdżałam. Świnka morska zrobiła swoje. Od kiedy ją mamy, zawładnęła moim sercem i nie byłam w stanie zostawić jej pod czyjąś opieką, kiedy ja bym sobie beztrosko spędzała czas po za miastem. Bałam się jak Wally (bo tak się nazywa) zniesie rozstanie choćby na tydzień. W tym roku nadarzyła się okazja wyjechania do Szwecji. Zgodziłam się po upływie krótkiego czasu. Byłam sceptycznie nastawiona szczerze mówiąc. Ale pomyślałam sobie, że będzie to mój pierwszy wypad za granicę, a druga taka okazja może nie nadejść prędko. Świnka trafiła pod skrzydła mojej przyjaciółki, więc miałam pewność, że z Wallym będzie wszystko w porządku.
Pakowanie nie było dla nas problemem. O dziwo szybko się z tym uwinęłyśmy, co rzadko się u nas zdarzało. Wydawać się mogło, że wszystko jest idealnie, bilety wszystkie zarezerwowane. Na pociąg przyszłyśmy po 00:00. Było zimno i ciemno, a my siedziałyśmy obładowane bagażami. Czekając cierpliwie, oznajmiono nam, że pociąg spóźni się dwie godziny. Byłyśmy lekko mówiąc zdenerwowane. Ale dzielnie wytrzymałyśmy dwugodzinne siedzenie na ławce :D
Po kilku godzinach szczęśliwie dojechałyśmy do pierwszego celu - Świnoujścia. Stamtąd promem popłynęłyśmy już do Szwecji. Była to moja pierwsza przeprawa promem i jestem zachwycona. Niepotrzebnie się tym stresowałam. Ciotka odebrała nas i tak zaczęłam się zakochiwać w Szwecji i klimacie skandynawskim.